sobota, 1 marca 2014

Wyjazd projektowy do Hiszpanii.

Zaraz po przylocie na lotnisku powitali nas nauczyciele. Okazali się bardzo dowcipni i przesympatyczni. Ja, pani Edelman i Aneta zabrałyśmy się z nauczycielem (nie pamiętam imienia J) samochodem w podróż do nieodległej Benalmadeny. Od razu zachwycił mnie tutejszy krajobraz, pogoda i wszechobecne palmy. Gdy zajechaliśmy pod szkołę czekało już na nas grono naszych hiszpańskich przyjaciół. Po przywitaniu i zrobieniu pamiątkowych zdjęć, rodzice naszych partnerów zabrali nasze walizki i torby do domu, a my udaliśmy się do pobliskiej knajpki na koktajl. Po bliższym zapoznaniu wybraliśmy się na długi spacer, aby jeszcze tego samego dnia rozprostować kości po dalekiej podróży i zwiedzić choć część miasta. Gdy zrobiło się już ciemno wszyscy rozeszliśmy się do domów. Dom mojej partnerki Cecilii mieścił się w centrum miasta, zaledwie 5min drogi od szkoły. Znajdował się on w białej kamienicy, do której prowadziła urokliwa, malownicza, wybrukowana cegłą uliczka. Po zapoznaniu się z przemiłymi rodzicami Cecilii, obejrzeniem domu i wypakowaniem walizek położyłyśmy się spać po tak męczącym dla nas obu dniu ;)
Następnego dnia musiałyśmy wstać wcześnie rano, ponieważ zaplanowany był nasz udział w pierwszej lekcji – lekcji WOS-u. Szkoła wielkością i wyglądem nieco przypominała nasze gimnazjum, z tym że na zewnątrz mieścił się piękny ogród, w którym mogli przebywać uczniowie. Nauczycielka była bardzo miła, a po kserówkach które im rozdano i terminach podobnych do tych w języku angielskim domyśliłam się, że nauka w tej szkole jest na wysokim poziomie. Cecilia wyjaśniła mi potem, że rozwiązują na lekcjach testy egzaminacyjne do takich uczelni jak Cambridge w Wielkiej Brytanii. Byłam pod wrażeniem. Po lekcji wszyscy zebraliśmy się na zewnątrz i wraz z opiekunami i innymi uczestnikami projektu: Węgierkami, Portugalkami i Turkami udaliśmy się do położonego nad samym morzem pałacu, który pełnił funkcję naszego Domu Kultury. Po wprowadzeniu i przemowach nadszedł czas na niezwykłe występy tancerek, uczennic tutejszej szkoły, które zaprezentowały nam tango i inne tradycyjne hiszpańskie tańce. Po wszystkim wróciliśmy do szkoły, aby wziąć udział w jeszcze jednej lekcji. W moim przypadku była ona bardzo luźna i po paru minutach pozwolono nam udać się do szkolnej kawiarenki. Po godzinie udaliśmy się do domów, aby zjeść coś i się przebrać. Wtedy to pierwszy raz spróbowałam tradycyjnej hiszpańskiej tortilli, która okazała się być zupełnie czymś innym, niż u nas. Tu był to ziemniaczany, gruby placek z jajkami i przyprawami. Następnego dnia miałam okazję spróbować też paelli, innej tradycyjnej potrawy, niespotykanie wielkich i słodkich truskawek oraz wielu innych rzeczy. Ogółem kuchnia hiszpańska bardzo przypadła mi do gustu ;) Po tym krótkim odpoczynku udałyśmy się z powrotem do szkoły, aby zobaczyć prezentacje innych szkół i przedstawić naszą. Nie było nudno, ponieważ każda szkoła bardzo dobrze się przygotowała i momentami było także bardzo zabawnie. Jednak bez wątpienia najlepiej zaprezentowała się Hiszpania, która omówiła po kolei każdy region. Po prezentacjach wybraliśmy się my, Hiszpanie, Portugalki i Turcy na długi spacer m.in. na plażę i do pięknego, ogromnego i malowniczego parku, w którym ku naszemu zdziwieniu biegają dziko żyjące króliki i owce. Po drodze nie omieszkaliśmy zajść do cukierni i restauracji ;) Gdy zrobiło się już mocno późno, postanowiliśmy się rozdzielić i pójść do domów. Grupka, która wracała ze mną zetknęła się na ulicy ze sprzedawcą pieczonych kasztanów – muszę przyznać, że smakują jak zimny, słodki ziemniak i są całkiem smaczne! Następnie każda para poszła w swoją stronę i udaliśmy się do domów. Było już późno, a następnego dnia czekała nas wczesna pobudka.
W środę rano wstaliśmy o 6:30, o matko… Pogoda nie zapowiadała się obiecująco, ponieważ mocno wiało i padał drobniutki deszcz. Na dzisiejszy dzień była zaplanowana wycieczka do Malagi i Cordoby, więc tak wczesna pobudka była konieczna. Po zbiórce pod szkołą spędzilismy w autobusie ponad 3 godziny i byłoby to dosyć męczące, gdyby nie przepiękne widoki z okien. Przed południem zajechaliśmy do muzeum Madinat al-Zahra, które położone było niedaleko miasta Cordoba. Otaczały je góry, a same muzeum było nowoczesnym, kilku poziomowym, białym rozległym budynkiem, które w większości znajdowało się pod ziemią. Znajdowała się w nim masa przedmiotów i fragmentów miasta, które było tu w starożytności. Misternie zdobione części kolumn i naczynia zrobiły na mnie ogromne wrażenie, bo zdałam sobie sprawę ile czasu musiało zająć wykucie tak skomplikowanego wzoru w kamiennym filarze, a co dopiero w setkach takich filarów, które się tu kiedyś znajdowały. Po zwiedzeniu budynku i obejrzeniu 15minutowego filmu obrazującego niegdysiejsze życie i wygląd miasta, udaliśmy się do autobusu. Na zewnątrz okazało się, że zrobiła się piękna pogoda i wszyscy mogliśmy pozdejmować nasze kurtki. Po krótkiej jeździe wysiedliśmy w bardzo malowniczym, otoczonym piękną roślinnością i górami terenie. Okazało się, że są to pozostałości starożytnego miasta, którego części mogliśmy zwiedzać w muzeum. Pozostały z niego jedynie labirynty przejść, murów i bram, ale i tak było to imponujące, zwłaszcza że za ruinami rozciągał się piękny widok na dolinę. Po kilku-dziesięciominutowym zwiedzaniu udaliśmy się z powrotem do autobusów, gdzie czekała nas niedługa podróż do Cordoby. Tuż po zajeździe wysiedliśmy niemalże pod samą słynną Katedrą w Cordobie, która powstała w 1236r. Był to ogromny kościół ze strzelistymi wieżami, którego widoku nigdy nie zapomnę. W środku porażała liczba filarów, wysokie sklepienie i ogrom rzeźb, płaskorzeźb i innych dekoracji, które nadawały temu miejscu sakralny i majestatyczny charakter. Jeszcze większe wrażenie zrobił na mnie ołtarz główny, nad którego stworzeniem z pewnością musiano pracować wiele, wiele lat. Po zwiedzeniu katedry rozdzieliliśmy się z nauczycielami i i my, jak zarówno oni poszliśmy coś zjeść i kupić pamiątki. Gdy wyszliśmy z obszaru kościoła naszym oczom ukazał się widok ogromnego i długiego mostu, prowadzącego na drugą część miasta, a pod nim płynęła szeroko rozlana rzeka. Po upływie 2 godzin i kupnie pamiątek spotkaliśmy się wszyscy ponownie w parku przed katedrą i poszliśmy okrężną drogą do autokaru, aby zobaczyć jak najwięcej. Całe miasto zrobiło na mnie ogromne wrażenie, ponieważ składała się na nie starożytna architektura i miało zupełnie inny klimat niż równie piękna, ale nowocześniejsza Benalmadena. Gdy wyjeżdżaliśmy z Cordoby niemal natychmiast zaczęło się ściemniać. Dotarliśmy do domów po 22:00 i po kolacji położyłyśmy się wykończone spać.
Nazajutrz wstaliśmy i zgodnie z tradycją poszliśmy na pierwszą lekcję, którą okazała się historia. Jednak z powodu mojej obecności w klasie zajęcia były bardzo luźne i zabawne, ponieważ uczyłam ich mówić po polsku, a oni mnie do hiszpańsku. Po lekcji nauczyciel historii – David – zabrał mnie i Kingę na umówione miejsce, a pozostali partnerzy przyjechali z innymi nauczycielami. Z powodu normalnego programu zajęć nauczyciele musieli wracać do szkoły, a pozostały z nami jedynie Cecilia i Sara – partnerka Oli. Parę minut później podjechał do nas dwupiętrowy, czerwony autobus bez zadaszenia, aby zabrać nas na przejażdżkę po mieście. Kierowca rozdał nam darmowe słuchawki, które podłączało się przy siedzeniach i można było słyszeć przewodnika. Cała godzinna przejażdżka była bardzo udana, ponieważ Benalmadena położona jest nad samym Morzem Śródziemnym i krajobraz był cudowny. Jako że siedzieliśmy na samej górze autobusu co chwila smagały nas po twarzach liście palmowe ;) Po zejściu udaliśmy się do szkoły, gdzie Cecilia i Sara poszły na 3-godzinne lekcje, a my czekaliśmy na nich w szkolnej kawiarence. Część z nas udała się do szkolnego patio, ponieważ pogoda była cudowna i temperatura wynosiła ponad 20st. Po powrocie Hiszpanów z lekcji każdy z nas udał się do domów i resztę dnia mieliśmy do własnej dyspozycji ;) Gdy już nieco odpoczęliśmy ustaliliśmy, że najlepiej byłoby teraz udać się po odległej o 12km Malagi na zakupy, tak więc po upływie godziny wszyscy (oprócz węgierek i paru Portugalek) spotkaliśmy się przy stacji pociągowej, kupiliśmy bilety i wysiedliśmy pod samym centrum handlowym. Centrum handlowe okazało się miasteczkiem złożonym z uliczek i położonych w rzędach sklepów. Większość z nas zrobiła zakupy, więc postanowiliśmy udać się do budynku oddzielonego parkiem – salonu gier. Gdy weszliśmy do środka naszym oczom ukazały się liczne automaty i sprzęty, więc natychmiast postanowiliśmy w coś zagrać ;) Na pierwszy ogień poszedł hokej na stole, przy którym spędziliśmy sporo czasu i graliśmy para przeciwko parze. Następnie postanowiliśmy zagrać z kręgle i to wtedy chyba zrobiono największą ilość zdjęć ;) Gra okazała się wspaniałym pomysłem i gdy zrobiło się już ciemno postanowiliśmy wrócić do Benalmadeny. Po powrocie poszliśmy wszyscy do małej knajpki, żeby coś zjeść. Po pewnym czasie mieliśmy jeszcze dość energii, żeby pójść do restauracji z muzyką, gdzie piliśmy koktajle i tańczyliśmy. Jednak po kilkudziesięciu minutach postanowiliśmy wrócić do domów, ponieważ byliśmy zmęczeni, a to był nasz ostatni wieczór. Na zewnątrz, przed samą knajpą znajdowała się scena, na której zawsze podczas karnawału odbywały się różnorodne występy. Akurat nazajutrz, w dzień naszego wyjazdu miał rozpocząć się karnawał, więc przeprowadzane były próby świateł. Wszystko to wyglądało piękne i bardzo żałowaliśmy, że nie dane nam było zostać choćby jeden dzień dłużej i zobaczyć paradę i występy. Niedługo po przyjściu do domów poszliśmy spać, ponieważ nazajutrz czekał nas ciężki dzień podróży.


 W piątek wstaliśmy, zjedliśmy i Cecilia zabrała mnie do sklepu. Był to sklep ze słodyczami i od razu po wejściu moim oczom ukazała się sześciometrowa półka ze skrytkami, z których dosłownie wylewały się żelki, lizaki, gumy i landrynki. Czułam się jak w fabryce Willie’go Wonka i żałowałam, że w Augustowie nie mamy czegoś takiego ;) Po wyjściu ze sklepu poszłyśmy z bagażami do szkolnej kawiarni, a po niedługim czasie zebraliśmy się wszyscy w korytarzu i nadszedł czas przykrych pożegnań. Wielu z nas bardzo się wzruszyło i nie mogliśmy zdać sobie sprawy, że z niektórymi być może widzimy się po raz ostatni. Przez te 5 dni zdążyliśmy się bardzo zaprzyjaźnić, nawet z uczniami, którzy nie byli w projekcie. Gdy wreszcie po wielokrotnych uściskach wyjechaliśmy spod szkoły, towarzyszyło nam jedynie troje hiszpańskich nauczycieli, Cecilia i Sara. Na lotnisku, gdy żegnaliśmy się z nimi wzruszenie ogarnęło nas ponownie i z wielkim żalem rozstaliśmy się. Po ich odjeździe zgodnie stwierdziliśmy, że ten wyjazd był najlepszym i najciekawszym w naszym życiu. Przez tak częste używanie języka angielskiego, zaczęliśmy się w nim zwracać nawet do siebie ;) Przed samym odlotem myśleliśmy nad tym, że musimy koniecznie jeszcze raz razem tu przyjechać, choćby nie wiem co. Cała Benalmadena jest prześlicznym miasteczkiem, niewiele większym od Augustowa, gdzie na każdym kroku rosną drzewka obsiane mandarynkami, pięknie pachnące kwiaty, a w powietrzu czuć bryzę morską. Z wielkim żalem uświadomiliśmy sobie, że po powrocie czeka nas chlapa i zimna temperatura. Każdy z nas był zachwycony swoim hiszpańskim partnerem i stwierdziliśmy, że lepiej być nie mogło. Cecilia była przeurocza, niesamowicie miła i uczynna. Podczas pobytu, co wieczór po przyjściu rozmawiałyśmy zawsze ponad godzinę przed zaśnięciem. Bardzo się polubiłyśmy i nawet po powrocie co 2 dni piszemy na facebooku ;) Nie możemy się doczekać ponownego spotkania i pomimo tak wielu zaległości i tak wielkiego zmęczenia po przyjeździe, niczego nie żałujemy. Ten wyjazd nauczył nas wielu rzeczy i będę namawiać każdego do udziału w tak wspaniałym projekcie, jakim jest Comenius!

Paulina Giedrojć, IIIc


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz