Zaraz po przylocie na lotnisku powitali nas nauczyciele. Okazali się
bardzo dowcipni i przesympatyczni. Ja, pani Edelman i Aneta zabrałyśmy się z
nauczycielem (nie pamiętam imienia J) samochodem w
podróż do nieodległej Benalmadeny. Od razu zachwycił mnie tutejszy krajobraz,
pogoda i wszechobecne palmy. Gdy zajechaliśmy pod szkołę czekało już na nas
grono naszych hiszpańskich przyjaciół. Po przywitaniu i zrobieniu pamiątkowych
zdjęć, rodzice naszych partnerów zabrali nasze walizki i torby do domu, a my
udaliśmy się do pobliskiej knajpki na koktajl. Po bliższym zapoznaniu
wybraliśmy się na długi spacer, aby jeszcze tego samego dnia rozprostować kości
po dalekiej podróży i zwiedzić choć część miasta. Gdy zrobiło się już ciemno
wszyscy rozeszliśmy się do domów. Dom mojej partnerki Cecilii mieścił się w
centrum miasta, zaledwie 5min drogi od szkoły. Znajdował się on w białej
kamienicy, do której prowadziła urokliwa, malownicza, wybrukowana cegłą
uliczka. Po zapoznaniu się z przemiłymi rodzicami Cecilii, obejrzeniem domu i
wypakowaniem walizek położyłyśmy się spać po tak męczącym dla nas obu dniu ;)
Następnego dnia musiałyśmy wstać wcześnie rano, ponieważ zaplanowany
był nasz udział w pierwszej lekcji – lekcji WOS-u. Szkoła wielkością i wyglądem
nieco przypominała nasze gimnazjum, z tym że na zewnątrz mieścił się piękny
ogród, w którym mogli przebywać uczniowie. Nauczycielka była bardzo miła, a po
kserówkach które im rozdano i terminach podobnych do tych w języku angielskim
domyśliłam się, że nauka w tej szkole jest na wysokim poziomie. Cecilia
wyjaśniła mi potem, że rozwiązują na lekcjach testy egzaminacyjne do takich
uczelni jak Cambridge w Wielkiej Brytanii. Byłam pod wrażeniem. Po lekcji
wszyscy zebraliśmy się na zewnątrz i wraz z opiekunami i innymi uczestnikami
projektu: Węgierkami, Portugalkami i Turkami udaliśmy się do położonego nad
samym morzem pałacu, który pełnił funkcję naszego Domu Kultury. Po wprowadzeniu
i przemowach nadszedł czas na niezwykłe występy tancerek, uczennic tutejszej
szkoły, które zaprezentowały nam tango i inne tradycyjne hiszpańskie tańce. Po
wszystkim wróciliśmy do szkoły, aby wziąć udział w jeszcze jednej lekcji. W
moim przypadku była ona bardzo luźna i po paru minutach pozwolono nam udać się
do szkolnej kawiarenki. Po godzinie udaliśmy się do domów, aby zjeść coś i się
przebrać. Wtedy to pierwszy raz spróbowałam tradycyjnej hiszpańskiej tortilli,
która okazała się być zupełnie czymś innym, niż u nas. Tu był to ziemniaczany,
gruby placek z jajkami i przyprawami. Następnego dnia miałam okazję spróbować
też paelli, innej tradycyjnej potrawy, niespotykanie wielkich i słodkich
truskawek oraz wielu innych rzeczy. Ogółem kuchnia hiszpańska bardzo przypadła
mi do gustu ;) Po tym krótkim odpoczynku udałyśmy się z powrotem do szkoły, aby
zobaczyć prezentacje innych szkół i przedstawić naszą. Nie było nudno, ponieważ
każda szkoła bardzo dobrze się przygotowała i momentami było także bardzo
zabawnie. Jednak bez wątpienia najlepiej zaprezentowała się Hiszpania, która
omówiła po kolei każdy region. Po prezentacjach wybraliśmy się my, Hiszpanie,
Portugalki i Turcy na długi spacer m.in. na plażę i do pięknego, ogromnego i
malowniczego parku, w którym ku naszemu zdziwieniu biegają dziko żyjące króliki
i owce. Po drodze nie omieszkaliśmy zajść do cukierni i restauracji ;) Gdy
zrobiło się już mocno późno, postanowiliśmy się rozdzielić i pójść do domów.
Grupka, która wracała ze mną zetknęła się na ulicy ze sprzedawcą pieczonych
kasztanów – muszę przyznać, że smakują jak zimny, słodki ziemniak i są całkiem
smaczne! Następnie każda para poszła w swoją stronę i udaliśmy się do domów.
Było już późno, a następnego dnia czekała nas wczesna pobudka.
W środę rano wstaliśmy o 6:30, o matko… Pogoda nie zapowiadała się
obiecująco, ponieważ mocno wiało i padał drobniutki deszcz. Na dzisiejszy dzień
była zaplanowana wycieczka do Malagi i Cordoby, więc tak wczesna pobudka była
konieczna. Po zbiórce pod szkołą spędzilismy w autobusie ponad 3 godziny i
byłoby to dosyć męczące, gdyby nie przepiękne widoki z okien. Przed południem
zajechaliśmy do muzeum Madinat al-Zahra, które położone było niedaleko miasta
Cordoba. Otaczały je góry, a same muzeum było nowoczesnym, kilku poziomowym,
białym rozległym budynkiem, które w większości znajdowało się pod ziemią.
Znajdowała się w nim masa przedmiotów i fragmentów miasta, które było tu w
starożytności. Misternie zdobione części kolumn i naczynia zrobiły na mnie
ogromne wrażenie, bo zdałam sobie sprawę ile czasu musiało zająć wykucie tak
skomplikowanego wzoru w kamiennym filarze, a co dopiero w setkach takich
filarów, które się tu kiedyś znajdowały. Po zwiedzeniu budynku i obejrzeniu
15minutowego filmu obrazującego niegdysiejsze życie i wygląd miasta, udaliśmy
się do autobusu. Na zewnątrz okazało się, że zrobiła się piękna pogoda i
wszyscy mogliśmy pozdejmować nasze kurtki. Po krótkiej jeździe wysiedliśmy w
bardzo malowniczym, otoczonym piękną roślinnością i górami terenie. Okazało
się, że są to pozostałości starożytnego miasta, którego części mogliśmy
zwiedzać w muzeum. Pozostały z niego jedynie labirynty przejść, murów i bram,
ale i tak było to imponujące, zwłaszcza że za ruinami rozciągał się piękny
widok na dolinę. Po kilku-dziesięciominutowym zwiedzaniu udaliśmy się z powrotem
do autobusów, gdzie czekała nas niedługa podróż do Cordoby. Tuż po zajeździe
wysiedliśmy niemalże pod samą słynną Katedrą w Cordobie, która powstała w
1236r. Był to ogromny kościół ze strzelistymi wieżami, którego widoku nigdy nie
zapomnę. W środku porażała liczba filarów, wysokie sklepienie i ogrom rzeźb,
płaskorzeźb i innych dekoracji, które nadawały temu miejscu sakralny i
majestatyczny charakter. Jeszcze większe wrażenie zrobił na mnie ołtarz główny,
nad którego stworzeniem z pewnością musiano pracować wiele, wiele lat. Po
zwiedzeniu katedry rozdzieliliśmy się z nauczycielami i i my, jak zarówno oni
poszliśmy coś zjeść i kupić pamiątki. Gdy wyszliśmy z obszaru kościoła naszym
oczom ukazał się widok ogromnego i długiego mostu, prowadzącego na drugą część
miasta, a pod nim płynęła szeroko rozlana rzeka. Po upływie 2 godzin i kupnie
pamiątek spotkaliśmy się wszyscy ponownie w parku przed katedrą i poszliśmy
okrężną drogą do autokaru, aby zobaczyć jak najwięcej. Całe miasto zrobiło na
mnie ogromne wrażenie, ponieważ składała się na nie starożytna architektura i
miało zupełnie inny klimat niż równie piękna, ale nowocześniejsza Benalmadena.
Gdy wyjeżdżaliśmy z Cordoby niemal natychmiast zaczęło się ściemniać.
Dotarliśmy do domów po 22:00 i po kolacji położyłyśmy się wykończone spać.
Nazajutrz wstaliśmy i zgodnie z tradycją poszliśmy na pierwszą lekcję,
którą okazała się historia. Jednak z powodu mojej obecności w klasie zajęcia
były bardzo luźne i zabawne, ponieważ uczyłam ich mówić po polsku, a oni mnie
do hiszpańsku. Po lekcji nauczyciel historii – David – zabrał mnie i Kingę na
umówione miejsce, a pozostali partnerzy przyjechali z innymi nauczycielami. Z
powodu normalnego programu zajęć nauczyciele musieli wracać do szkoły, a
pozostały z nami jedynie Cecilia i Sara – partnerka Oli. Parę minut później
podjechał do nas dwupiętrowy, czerwony autobus bez zadaszenia, aby zabrać nas
na przejażdżkę po mieście. Kierowca rozdał nam darmowe słuchawki, które podłączało
się przy siedzeniach i można było słyszeć przewodnika. Cała godzinna
przejażdżka była bardzo udana, ponieważ Benalmadena położona jest nad samym
Morzem Śródziemnym i krajobraz był cudowny. Jako że siedzieliśmy na samej górze
autobusu co chwila smagały nas po twarzach liście palmowe ;) Po zejściu
udaliśmy się do szkoły, gdzie Cecilia i Sara poszły na 3-godzinne lekcje, a my
czekaliśmy na nich w szkolnej kawiarence. Część z nas udała się do szkolnego
patio, ponieważ pogoda była cudowna i temperatura wynosiła ponad 20st. Po
powrocie Hiszpanów z lekcji każdy z nas udał się do domów i resztę dnia
mieliśmy do własnej dyspozycji ;) Gdy już nieco odpoczęliśmy ustaliliśmy, że
najlepiej byłoby teraz udać się po odległej o 12km Malagi na zakupy, tak więc
po upływie godziny wszyscy (oprócz węgierek i paru Portugalek) spotkaliśmy się
przy stacji pociągowej, kupiliśmy bilety i wysiedliśmy pod samym centrum
handlowym. Centrum handlowe okazało się miasteczkiem złożonym z uliczek i
położonych w rzędach sklepów. Większość z nas zrobiła zakupy, więc
postanowiliśmy udać się do budynku oddzielonego parkiem – salonu gier. Gdy
weszliśmy do środka naszym oczom ukazały się liczne automaty i sprzęty, więc
natychmiast postanowiliśmy w coś zagrać ;) Na pierwszy ogień poszedł hokej na
stole, przy którym spędziliśmy sporo czasu i graliśmy para przeciwko parze.
Następnie postanowiliśmy zagrać z kręgle i to wtedy chyba zrobiono największą
ilość zdjęć ;) Gra okazała się wspaniałym pomysłem i gdy zrobiło się już ciemno
postanowiliśmy wrócić do Benalmadeny. Po powrocie poszliśmy wszyscy do małej
knajpki, żeby coś zjeść. Po pewnym czasie mieliśmy jeszcze dość energii, żeby
pójść do restauracji z muzyką, gdzie piliśmy koktajle i tańczyliśmy. Jednak po
kilkudziesięciu minutach postanowiliśmy wrócić do domów, ponieważ byliśmy
zmęczeni, a to był nasz ostatni wieczór. Na zewnątrz, przed samą knajpą
znajdowała się scena, na której zawsze podczas karnawału odbywały się
różnorodne występy. Akurat nazajutrz, w dzień naszego wyjazdu miał rozpocząć się
karnawał, więc przeprowadzane były próby świateł. Wszystko to wyglądało piękne
i bardzo żałowaliśmy, że nie dane nam było zostać choćby jeden dzień dłużej i
zobaczyć paradę i występy. Niedługo po przyjściu do domów poszliśmy spać,
ponieważ nazajutrz czekał nas ciężki dzień podróży.
W piątek wstaliśmy, zjedliśmy i
Cecilia zabrała mnie do sklepu. Był to sklep ze słodyczami i od razu po wejściu
moim oczom ukazała się sześciometrowa półka ze skrytkami, z których dosłownie
wylewały się żelki, lizaki, gumy i landrynki. Czułam się jak w fabryce
Willie’go Wonka i żałowałam, że w Augustowie nie mamy czegoś takiego ;) Po
wyjściu ze sklepu poszłyśmy z bagażami do szkolnej kawiarni, a po niedługim
czasie zebraliśmy się wszyscy w korytarzu i nadszedł czas przykrych pożegnań.
Wielu z nas bardzo się wzruszyło i nie mogliśmy zdać sobie sprawy, że z
niektórymi być może widzimy się po raz ostatni. Przez te 5 dni zdążyliśmy się
bardzo zaprzyjaźnić, nawet z uczniami, którzy nie byli w projekcie. Gdy
wreszcie po wielokrotnych uściskach wyjechaliśmy spod szkoły, towarzyszyło nam
jedynie troje hiszpańskich nauczycieli, Cecilia i Sara. Na lotnisku, gdy
żegnaliśmy się z nimi wzruszenie ogarnęło nas ponownie i z wielkim żalem
rozstaliśmy się. Po ich odjeździe zgodnie stwierdziliśmy, że ten wyjazd był
najlepszym i najciekawszym w naszym życiu. Przez tak częste używanie języka
angielskiego, zaczęliśmy się w nim zwracać nawet do siebie ;) Przed samym
odlotem myśleliśmy nad tym, że musimy koniecznie jeszcze raz razem tu
przyjechać, choćby nie wiem co. Cała Benalmadena jest prześlicznym
miasteczkiem, niewiele większym od Augustowa, gdzie na każdym kroku rosną
drzewka obsiane mandarynkami, pięknie pachnące kwiaty, a w powietrzu czuć bryzę
morską. Z wielkim żalem uświadomiliśmy sobie, że po powrocie czeka nas chlapa i
zimna temperatura. Każdy z nas był zachwycony swoim hiszpańskim partnerem i
stwierdziliśmy, że lepiej być nie mogło. Cecilia była przeurocza, niesamowicie
miła i uczynna. Podczas pobytu, co wieczór po przyjściu rozmawiałyśmy zawsze
ponad godzinę przed zaśnięciem. Bardzo się polubiłyśmy i nawet po powrocie co 2
dni piszemy na facebooku ;) Nie możemy się doczekać ponownego spotkania i
pomimo tak wielu zaległości i tak wielkiego zmęczenia po przyjeździe, niczego
nie żałujemy. Ten wyjazd nauczył nas wielu rzeczy i będę namawiać każdego do
udziału w tak wspaniałym projekcie, jakim jest Comenius!
Paulina Giedrojć, IIIc